Spotkań z UFO doświadczają ludzie różnych religii. Jednak tylko chrześcijanie posiadają skuteczny środek oporu przeciwko „obcym”.
Myśl i wyobraźnia na temat kosmitów przeszła w XX wieku pewną ewolucję. W połowie minionego stulecia dominowały fantastyczne opowieści na temat wspaniałych technologii statków kosmicznych. Zachwycano się możliwościami, jakie mieli posiadać rzekomi kosmici, którzy przybywali na Ziemię. Powstawało wiele zdjęć latających obiektów, które w rzekomo niewytłumaczalny sposób pojawiały się na niebie. Początkowo UFO bliskie było fantastyce naukowej.
Rozwój myśli o UFO
Z czasem poglądy osób, które zafascynowane były UFO, zaczęły przypominać system religijny. Ponadto osoby te deklarowały osobiste kontakty z istotami, które nazywały kosmitami. Co ciekawe, byty te nie zawsze przybywały z kosmosu i nie zawsze miały związek z latającymi obiektami. Stąd zaczęto je określać mianem aliens (obcy).
Pierwszy etap zainteresowania UFO u wielu osób budził fascynację, a nawet cześć dla nowych „przybyszów”. Powstawały parareligijne teorie, jakoby byli oni aniołami. Niektórzy twierdzili, że UFO to forma objawienia Boga, który przybywa na Ziemię, aby pomagać ludziom. W tych bezpodstawnych stwierdzeniach nieraz pojawiała się teza, że „obcy” są Elochim. Rzecz jasna, widać tu biblijne odniesienie do jednego z imion, jakim wzywa się Boga w Starym Testamencie.
Późniejsze doświadczenia z „obcymi” trudno jednak powiązać z Bogiem, który jest miłością, czy z aniołami. Obcy straszą, chwytają ludzi, porywają ich, nie liczą się z ich zdaniem, dokonują na nich bolesnych eksperymentów, molestują seksualnie, wprowadzają w odmienne stany świadomości, żądają bezwzględnego posłuszeństwa. Po tym wszystkim porzucają ludzi z niekiedy trwałymi zmianami organizmu i zrujnowaną psychiką.
Te doświadczenia dotyczą jednostek, ale także grup ludzi, w tym wielopokoleniowych rodzin. Poza tym nie są doświadczeniami jednorazowymi, lecz trwają w czasie. Tym strasznym przeżyciom, o jakich wspomina wiele osób, nadano nazwę „uprowadzenia przez obcych” (ang. aliens abduction).
U schyłku XX wieku doświadczenia spotkań z UFO coraz mniej wskazywały na to, że „obcy” są kimś dobrym. Na początku XXI wieku wiele niezależnych ośrodków badawczych zaczęło czynić pewne analogie w odniesieniu do UFO. Coraz więcej hipotez zmierza w kierunku, że „obcy” to upadli aniołowie, demony.
Brak rozeznania
Spotkania z UFO dotyczą głównie zlaicyzowanych środowisk Ameryki Północnej. Środowiska te często nie mają klucza do prawidłowego zrozumienia natury zjawisk, jakich doświadczają. Widzenie i przeżywanie przez takich ludzi czegoś niezwykłego budzi ich skojarzenia, które biegną torem wyznaczanym przez kulturę popularną. Jest ona im zresztą dobrze znana. Ich myśl zostaje zawężona do pasażera statku UFO, czyli do „obcego”. W zasadzie brakuje tu refleksji, że „obcy” to byt natury duchowej, który może być demonem.
Za tym, że „obcy” mogą być demonami, opowiada się Joe Jordan. Jego fascynacja UFO zrodziła się w szkole średniej. Wtedy w jego ręce trafiła książka na temat niezidentyfikowanych obiektów latających. Z czasem zaproponowano mu pracę przy badaniu i klasyfikacji takich zjawisk.
Joe wkrótce zauważył, że najwięcej relacji nie dotyczy obiektów latających, lecz porwań przez „obcych”. Zaczął zbierać historie osób, które doświadczyły takich sytuacji. Z czasem uświadomił sobie, że do badania tych zjawisk przystępował jako sceptyk, a nawet agnostyk. Stopniowo był jednak wciągany w teorie New Age, które miały charakter religijny. Taki był też wpływ środowiska, które wytłumaczenia zjawisk UFO szukało wszędzie, w tym w różnych tradycjach religijnych.
Z czasem Joe zaczął odczuwać pewne zagrożenie ze strony badanych zjawisk. Zdał sobie sprawę, że niektóre sytuacje posiadają nadzwyczajny duchowy ciężar. Jako zwolennik New Age bezpieczeństwa szukał w kryształach, które zaczął kolekcjonować.
W jego zespole badawczym pracowała jakaś chrześcijanka. Kobieta przekonała Joego, że w wyjaśnieniu zjawiska UFO z pewnością pomoże Biblia.
Klucz teologiczny
Przez 15 lat pracy Joe zebrał pokaźną liczbę relacji osób, którym udało się wyzwolić od „kosmitów”. Osoby te doświadczały kontaktu ze zmaterializowanymi lub duchowymi bytami, określanymi przez nie mianem „obcych”. Co istotne, byty te stosowały względem nich naciski psychiczne, poczucie zniewolenia, fizyczne uwięzienie, molestowanie seksualne, kłamstwa, oszustwa, badania podobne do medycznych, eksperymenty podobne do naukowych.
Najważniejsze jest jednak to, że osobom tym udawało się wyzwolić z tego doświadczenia poprzez odwołanie się do Jezusa Chrystusa. Nieraz było to odruchowe wezwanie bądź spontaniczny okrzyk. Wezwanie okazywało się nadzwyczaj skuteczne i natychmiast powodowało przerwanie dręczenia.
Chrześcijanina nie powinno to dziwić. W Liście św. Pawła do Filipian czytamy:
Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich i podziemnych. I aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest PANEM – ku chwale Boga Ojca (Flp 2, 9-11).
Obcy, kimkolwiek jest, „zgina kolano” przed imieniem Jezus. Jeżeli je usłyszy, nie ma siły działać dalej. Dlatego człowiek zostaje uratowany od jego wpływu. Warto zwrócić uwagę, że „kosmici” mają świadomość tego, czyje Imię jest przywoływane. Poddają się mu zgodnie z prawem ustanowionym przez Boga. Taką intuicję ma wielu współczesnych teologów, jak choćby prawosławny mnich o. Serafin Rose.
Wnioski Joe Jordana i podobnych mu badaczy stanowią prawdopodobnie najpilniej strzeżoną tajemnicę wśród entuzjastów UFO. Relacje zgromadzone przez swój zespół Jordan nazywa niechcianymi elementami układanki. Ma poczucie, że jest ignorowany w środowisku badaczy UFO. W jego przekonaniu to właśnie on odnalazł klucz do zrozumienia natury „obcych”.
Nie boi się podkreślać, że „przybysze z kosmosu” swoim zachowaniem przypominają demony. Joe Jordan nie upada na duchu. Twierdzi, że jedyną rzeczą, jaką może zaoferować ludziom, jest nadzieja. Nadzieja, że można zatrzymać te doświadczenia.
Kto może doświadczyć uprowadzenia?
Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Niemniej mówi się o jednym z trzech powodów (lub ich kombinacji), który może sugerować podatność na tego typu sytuacje:
1. Uprowadzeń przez UFO mogą doświadczać ci, którzy tego poszukują. Niektórzy świadomie o to proszą, choćby dla żartu;
2. Ludzie, którzy nieświadomie otworzyli drzwi do „krainy” takich doświadczeń. Stać się to może poprzez zaangażowanie w New Age lub okultyzm. Jest to najczęstsza przyczyna;
3. Ludzie, którzy nie ze swojej winy tkwią w pewnych uwarunkowaniach społecznych (np. uprowadzenia doświadcza jeden lub dwoje rodziców.
Demon z kosmosu
36-letni Matt napisał do Joego list, w którym podzielił się z nim doświadczeniem, jakie przeżył w wieku 17 lat. Mieszkał wówczas w domu rodzinnym w Toledo w stanie Ohio. Jego pokój znajdował się na drugim piętrze.
W tamtym okresie Matt był zainteresowany wszystkim, co dotyczyło UFO. Interesował się także okultyzmem, próbował nieco projekcji astralnej (poruszania się w świecie niefizycznym), używał też deski Ouija (deska z nadrukowanymi literami używana podczas seansów spirytystycznych). Rodzina Matta, choć chrześcijańska, składała się tak naprawdę z osób niewierzących. Jedynie jego babcia zawsze mówiła o Jezusie.
Pewnego dnia – pisze Matt – poszedłem spać około 22.00, ale po 10 minutach moja siostra obudziła mnie, kiedy zapaliła światło na korytarzu. Mam bardzo lekki sen, więc wstałem z łóżka i zatrzasnąłem drzwi do mojej sypialni. Zasnąłem. Po jakimś czasie poczułem w pokoju czyjąś obecność. Obudziłem się. Zobaczyłem cień poruszający się w moim kierunku… Zacząłem krzyczeć. Naciągnąłem kołdrę na głowę. Moje serce waliło jak młot. Wmawiałem sobie, że to tylko sen. Starałem się zracjonalizować to doświadczenie.
Po jakimś czasie zdołałem się uspokoić. Siedziałem około 5 minut z bijącym sercem i ciężko dyszałem. Nagle poczułem, że coś wskoczyło na łóżko i na mnie usiadło. Pod wpływem tego czegoś moje łóżko wodne mocno się poruszyło. Czułem, że to coś było bardzo ciężkie i zaczęło sapać… Wypowiedziało wówczas najbardziej niegodziwą rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałem. Byłem tak przerażony, że powiedziałem głośno: „W imię Jezusa wynoś się stąd!”
Natychmiast zrobiło się cicho. Zastanawiałem się, gdzie to coś jest i co teraz nastąpi. Po 20 minutach oczekiwania pod kołdrą powoli wyciągnąłem rękę i włączyłem światło. Rozejrzałem się po pokoju, ale nie widziałem niczego dziwnego. Wstałem więc i zacząłem przeglądać każdą szafę, aby zobaczyć, co wdarło się do mojego pokoju. Nic nie znalazłem. Zszedłem po schodach. W salonie zobaczyłem mojego tatę, który oglądał telewizję. Zapytałem go, czy słyszał, jak krzyczałem. Odpowiedział, że nie…
Kilka lat później stałem się świadomym chrześcijaninem. Dopiero teraz rozumiem, co to znaczy być uczniem Jezusa. Zacząłem też rozumieć to, co wydarzyło się w moim pokoju w 1994 r. To imię Jezusa zatrzymało to coś!
Słowo od autora
Kochani! To już 10 lat! W kwietniu 2013 roku opublikowałem pierwszy film. Na samym wstępie zakładałem, że nikt tego oglądał nie będzie. W rezultacie został on zrobiony minimalistycznymi, amatorskimi środkami. Zastanawiałem się, czy jego oglądalność osiągnie kiedykolwiek 3-4 tysiące wyświetleń. Jak zwykle się pomyliłem. Gdyby nie wysublimowane informatyczne zabiegi ze strony Google’a, ograniczanie zasięgów i widoczności, utwór przekroczyłby wkrótce 2 miliony wyświetleń. Nie rozumiem fenomenu tego filmu.
Lektor kiepski, humor przyciężki, zdjęcia słabe, oprawa graficzna amatorska. Ludzie go jednak oglądają. Patrzę sobie teraz na te wszystkie pozycje na kanale „Jan W. Klif” i zastanawiam się, jak to się stało. Chciałem zrobić tylko ten jeden film. Słownie: jeden. Zerkam sobie wstecz na te 10 lat, na te dziesiątki tysięcy godzin spędzonych na czytaniu tych wszystkich książek, których nikt już nie czyta. Na wynajdywaniu kompletnie zapomnianych publikacji, które ciężko znaleźć pod grubą warstwą kurzu. Na bieganiu z kamerą po błocie.
Na staniu z dronem na polu, gdzie komary odbyły ucztę swojego życia, kąsając moje wątłe, blisko dwumetrowe ciało. Patrzę na godziny pisania, tłumaczenia tekstów, tworzenia grafik 3D i 2D, montowaniu terabajtów materiałów. Klepaniu w parapet mojego elektrycznego fortepianu – naciskaniu tych wszystkich szerokich białych – oraz irytująco wąskich i śliskich – czarnych klawiszy.
Jak znalazłem na to czas i siły? Jak trafiłem na moich utalentowanych współpracowników? Tomka Parcela, Renatę Witkowską czy Alicję Gellert – panią od korekty tekstu – (nieźle mówi po polsku). Wielokrotnie słyszałem chichot, gdy Ala sprawdzała moje teksty i tłumaczenia. Cieszyłem się, że jest w stanie docenić moje doszlifowane na chodniku dowcipy.
Kiedyś, tknięty podejrzeniami, zapytałem, co ją tak konkretnie bawi. Odpowiedziała: „Twoja żałosna interpunkcja”. Czy ktoś jest w stanie docenić tak tragiczne warunki mojej pracy? Dziękuję wszystkim moim współpracownikom za wasz wkład w tę pracę. Za wasze wsparcie i waszą miłość. Dziękuję również tym, którzy materialnie wsparli całą produkcję. A gdy zeszło się wielu ludzi i z różnych miast przychodzili do niego, powiedział w przypowieści: Siewca wyszedł siać swoje ziarno.
A gdy siał, jedno padło przy drodze i zostało podeptane, a ptaki niebieskie wydziobały je. Inne padło na skałę, a gdy wzeszło, uschło, bo nie miało wilgoci. Inne zaś padło między ciernie, ale ciernie razem z nim wyrosły i zagłuszyły je. A jeszcze inne padło na dobrą ziemię, a gdy wzrosło, wydało plon stokrotny.
Ewangelia Łukasza 8.4-8, Uwspółcześniona Biblia Gdańska Mała grupka ludzi sieje Słowo Życia. Zdecydowanie większa sieje dla Beliala. Film „Siewcy Chaosu” pierwotnie miał być jednym utworem. Tak zaplanowałem. Po nagraniu lektorów i wstępnych obliczeniach (przyznam – przychodzi mi to z trudem) okazało się, że będzie miał bite trzy godziny. W takich warunkach nawet doświadczony i najwytrwalszy himalaista odpadnie od skały.
Dlatego zlitowałem się nad wami i będziemy mieć dwie części (jeśli PAN pobłogosławi, rzecz jasna!). Druga połówka jest już wstępnie podmontowana, więc nie będziecie musieli na nią długo czekać. Dziękuję wam, drodzy widzowie, za te wszystkie lata, a wiem, że są tacy, którzy są ze mną od początku. Dziękuję dobremu Bogu za to, że mogłem dla Niego pracować. To nie tylko to! Dane mi było też współpracować z Nim. Przejawiało się to w licznych i zdumiewających sytuacjach.
Tworząc moje filmy, łapałem się na myślach: „Kto tu, w zasadzie, jest w reżyserem?”. Sytuacje, na które twórcy z dużym budżetem muszą czekać dniami czy tygodniami, rozgrywały się przed moim obiektywem w jednym ujęciu. Bywało, że ze zdumienia opadała mi dolna warga. Pozdrawiam was gorąco! Ponieważ zasięgi zostały ograniczone, mam do was gorącą prośbę, abyście kopiowali link tego filmu i przesyłali go swoim rodzinom i przyjaciołom. Siewca wyszedł siać, a takie ziarenko może odmienić czyjeś życie… Jeszcze raz wam dziękuję! Jan W. Klif.